piątek, 6 marca 2015

Warto marzyć, czyli o Przystanku Jezus cz. 1

„A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” Mt 28,20

Na ten czas czekałam cały rok.
Najpierw pełne emocji zgłoszenie na Przystanek Jezus. Pierwsza ulga, gdy zaakceptowali zgłoszenie. Później wielka nie wiadoma, czy pojadę. Różne kwestie wchodziły w grę, różne sytuacje. I po prostu sobie odpuściłam. Ale jak masz gdzieś być, to będziesz. Po raz kolejny się o tym przekonałam. Pan Bóg ma swoje drogi.
Wojtek z Pieniężna zaczął mi przypominać o tegorocznym Przystanku Jezus. Trochę za jego sprawą zaczęłam o tym myśleć, rozważać, tęsknić, modlić się. Później zadzwonił do mnie Ks. Artur z ekipy. Klamka zapadła- jadę. Moja radość była przeogromna.
Wiedziałam, że w ciągu 2 dni muszę znaleźć nowe mieszkanie, bo w aktualnym mieszkałam tylko do końca lipca.
Tata Niebieski nie zostawił mnie samej. Postawił na drodze odpowiednich i bardzo dobrych ludzi. W środę wiedziałam, że mam już gdzie wrócić, znalazło się mieszkanie. Lokalizacja i warunki, że nawet o takich bałam się marzyć.
W piątek przyjechała do mnie Agata z którą ruszałam z Krakowa do Kostrzyna. Oczywiście autostopem. Wcześniej znałam ja tylko z bloga, ale okazała się fantastyczna osobą.
Ta podróż po raz kolejny pokazała, że ludzie są dobrzy, trzeba tylko im tę dobroć pozwolić okazać.
Stanęłyśmy na wylotówce w Krakowie i pełne nadziei i optymistycznego nastawienia zaczęłyśmy łapać.
Na początku do Katowic dojechałyśmy z młodą para, zapaleńcami odnośnie muzyki szantowej. Później inni autostopowicze, którzy aktualnie byli samochodem, zawieźli nas pod bramki autostrady w Gliwicach. To był mój pierwszy raz kiedy to łapałam na bramkach. Zdążyłyśmy jedynie wyjąć tabliczkę i zatrzymał się Pan Andrzej. Jechał… pustym autokarem. Zawsze marzyłam, by złapać autokar! Warto marzyć. :) Okazało się, że jedzie do Berlina. Pan Andrzej okazał się fantastycznym człowiekiem, bardzo pozytywnym. Pozwolił spać nam w autokarze, sam nocował w pobliskim hotelu. Sam wyszedł z inicjatywą noclegu, nie musiałyśmy nawet prosić. To było mega przeżycie dla nas. Tata w Niebie o wszystko się zatroszczył.
Rano miałyśmy zatrzymać się w Słubicach, stamtąd miałybyśmy ok. 30 km do Kostrzyna. przez moja nieuwagę, przejechałyśmy polską granice i wylądowałyśmy na stacji benzynowej w… Niemczech!
Wysiadłyśmy na, jak nam się wydawało idealnej stacji benzynowej. Na tabliczce miałyśmy napis Seelow- do tej miejscowości chciałyśmy się dostać, by dotrzeć później do Kostrzyna.
Pytałyśmy ludzie, stosowałyśmy różne metody- jednak bezskutecznie. Po jakiś 2 godzinach zatrzymał się Litwin, który nas podwiózł kilka kilometrów. Tam się zaczęło długa droga i oczekiwanie. Wylegitymowali nas niemieccy Polizei, którzy jak stwierdziłyśmy byli przystojni. Jak na Niemców oczywiście. :]
Zaczęło się kilkugodzinne łapanie stopa. Jednak bez efektu. W pewnym momencie zauważyłyśmy, że dalej są jakieś domy. Stwierdziłyśmy, że pójdziemy do przodu. Może znajdzie się ktoś, kto nas podwiezie chociaż do Frankfurtu- zastanawiałyśmy się.
Najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że wody nam ciągle brakowało.. To było bardzo ciężkie dla nas. Skwar był niemiłosierny. I nagle koło nas zatrzymał się samochód załadowany po brzegi. Kobieta około trzydziestoletnia, zapytała się nas czy nie chcemy wody i dostaliśmy butelkę wody gazowanej (!). Co to była za radość! Znowu okazało się, że ludzie bardzo często są bezinteresowni, często w rzeczach małych.
Doszłyśmy do Jacobsdorf, dalej – wcześniej trochę pobłądziwszy – przez okoliczny las do Pillgram. Okazało się, że jesteśmy na niemieckiej drodze św. Jakuba!
Przeszłyśmy w sumie około 15 km, mając na plecach nasze plecaki turystyczne (przede wszystkim intencje z którymi szłyśmy).
Trudne było to, że byłyśmy od Kostrzyna jakieś 60 km- niby blisko, a jednak tak daleko.
I nagle zatrzymał się Niemiec, bardzo radosny. Był taki pomocny. Jego twarz cały czas mam w mojej pamięci ;]
Okazało się, że już nas mijał, ale musiał coś załatwić, ale wrócił po nas.. Fantastyczny człowiek. Zawiózł nas do Słubic i wrócił do swojego domu.
Pierwsze co zrobiłam, to na POLSKIEJ stacji benzynowej kupiłam zimną wodę. Tak, wtedy się docenia jej smak wody :D)
Później przeszłyśmy pół Słubic, w końcu stwierdziłyśmy, że tu stajemy. Nie zdążyłyśmy odmówić całego różańca i zatrzymał się kierowca:
- Jedziecie na Woodstock?
- Tak.
- Ale ja was mogę tylko na Przystanek Jezus zawieźć.
- My właśnie tam jedziemy.
Nasz Kierowca bardzo się cieszył, że jedziemy właśnie na Przystanek Jezus. Podzielił się z nami swoją żywą wiata. Podwiózł nas pod sam Kościół.
Ta podróż była niesamowita i bardzo pouczająca. Coraz mocniej wiem, że warto marzyć.
================================================================
Przystanek Jezus, Przystanek Woodstock- wspaniali ludzie, wiele nowych relacji, nie zawsze łatwych.
Tego wszystkiego nie da się opisać. Wiem, że ten PJ był inny niż rok temu. Poznałam dużo fantastycznych ludzi. Nie jestem nawet w stanie ich wymienić z imienia tutaj.
Bardzo się cieszę, że tam pojechałam, wiem, że byłam potrzebna. Każda rozmowa to coś bardzo ważnego. Niezależnie, czy z ewangelizatorami na PJocie czy już na Polu Woodstockowym.
Każdemu spotkanemu człowiekowi chcę powiedzieć: Dobrze, że jesteś, taki jaki jesteś!
Więcej napiszę w kolejnej odsłonie!
Shalom!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz