wtorek, 21 lipca 2015

Wakacyjnie ewangelizacyjnie podróżniczo ;)


Lato w pełni. Słońce świeci, czasem burze przechodzą.. Z jednej strony dużo czasu wolnego, a z drugiej strony dni wypełnione po brzegi.

Za mną dwie ważne imprezy. Msze Prymicyjne mojego kuzyna i mojego przyjaciela. Niby podobne imprezy a jednak zupełnie inne. To były bardzo wzruszające momenty. Przyszła taka refleksja, że coś się zakończyło, coś się rozpoczyna. I dla mnie i dla nich. Jednak to były też towarzysko bardzo piękne chwile. Ach, co to były za tańce! ;)

Mieszkam w Krakowie. Bardzo piękne miasto. Uwielbiam tu być. Odnalazłam swoje miejsce. Piękne kamienice, magiczne widoki, wspaniali ludzie. Nie wyobrażam sobie też, bym miała być gdzieś indziej w tym momencie. Ale czasem przychodzi tęsknota do miejsc, gdzie się wychowałam. Odległość do domu rodzinnego to około 400 km. Dla niektórych mało dla innych dużo. To chyba też zależy od sytuacji. Ale wiecie co? Mam takie doświadczenie, że Pan Bóg daje ludzi, którzy pomagają Ci przeżyć to, co trudne. Nikt nie przeżyje za Ciebie twojego życia, ale może pomóc Ci iść razem przez to, co Cię spotyka.
Ostatnio jest mi trudniej. Przeżywam też rzeczy, których nie rozumiem. I pozostaje tylko wiara, że to, co najlepsze jeszcze przede mną.


W tej mojej codzienności czasem odzywa się ta szalona Anetta.
Jakiś czas temu pojechałam do Lublina. Sama, autostopem do koleżanki i kolegi.
Droga do Lublina była trudna, ale ekscytująca. 250 km w 6 godzin. Najtrudniej było wyjechać z Krakowa. Czekałam ponad godzinę. W tej podróży miałam to szczęście, że za każdym razem jak wysiadałam z samochodu to zawsze była zatoczka. Po raz kolejny odkryłam jak ważne jest bezpieczeństwo w podróży. I dotarło do mnie jak trzeba o to dbać!
Pobyt w Lublinie był wspaniały. Dobra zupa u Kasi, wspaniały czas spędzony z nią, inspirująca kawa z Pawłem.
Następnego dnia nastał dzień powrotu. Byłam pełna dobrych myśli.
Najpierw ciężarówka do Annopolu, później jeszcze nie zaczęłam łapać a już się zatrzymała Pani, która jechała 80 km przed Kraków. Byłam taka szczęśliwa. No i chyba zabrakło mi pokory... Później kolejne 4 godziny czekania i zrobiło się ciemno... i przerazenie jak to będzie.. noclegu nie znalazłam. Spałam na krużgankach przed Kościołem. Bez ciepłego ubrania, telefonu ( bo bateria padła), śpiworu. Doświadczyłam, że czasem się przyda trochę roztropności.
Ale doświadczenia nas kształtują. To, co było tragiczne teraz bywa smieszne. Ale przynajmniej o te sytuacje jestem mądrzejsza ;)


Przede mną ewangelizacja na Przystanku Jezus, później rekolekcje kajakowe na Mazurach.
Pamiętajcie o mnie w jakiej formie chcecie :)


Zegnam Was z gorącymi uśmiechami!!! :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz